Z Wiolettą Obirek rozmawia Janusz Oś.
Czy jesteś zadowolona ze swojego sukcesu?
Wioletta:
Bardzo, ponieważ pracowałam na to dość długo. Jednakże mój trud i rezygnacja z wielu przyjemności się opłacił.
Dlaczego taki bohater?
Wioletta:
Postanowiliśmy się nim zająć, gdyż są różne opinie na jego temat i chcieliśmy poznać całą prawdę o nim. A tę prawdę chcieliśmy usłyszeć od osób, które były najbliżej Jana Leonowicza
i z nim współpracowały, dlatego mogły go poznać w różnych sytuacjach. Impulsem, by iść tropem „Burty” były też napisy, które pojawiły się naprzeciwko obelisku w dniu jego odsłonięcia – 16 września 2012 r. w Nowinach, jak też tydzień później.
Czy pracowałaś sama, czy też większa grupa harcerzy uczestniczyła w tym zadaniu?
Wioletta:
Oczywiście nie byłam sama. Podczas tych wszystkich wywiadów towarzyszyli mi harcerze
z 10.DH„Traperski Krąg”. Różnie to bywało, ale większość harcerzy z drużyny była zaangażowana w realizację tego zadania. Jesteśmy młodzi, bardzo dociekliwi, więc i tych rozmów
i wywiadów było dużo. Ci którzy nie byli na wywiadzie, oglądali nagrania, by być w temacie
i omawiać kolejne plany, a następnie poddać je realizacji. Oczywiście padały pod naszym adresem różne kąśliwe uwagi w naszym szkolnym środowisku typu:„a chce wam się tak jeździć”, „a na co wam to, zajmijcie się lepiej nauką” … itp. Jednak to nas nie zniechęcało, mimo iż często z takich kilkugodzinnych spotkań wracaliśmy późnym wieczorem lub około północy, a rano do szkoły.
W jaki sposób wybieraliście swych rozmówców?
Wioletta:
Z większością zapoznał nas wójt Franciszek Kawa lecz były też osoby, z którymi zapoznaliśmy się na uroczystości patriotycznej w Nowinach, podczas odsłonięcia tablicy upamiętniającej śmierć Jana Leonowicza „Burty”. Tam poznaliśmy między innymi Helenę Karwan, jak też córkę Jana Leonowicza, Barbarę i jej rodzinę.
Czy każdy chciał z wami rozmawiać?
Wioletta:
Nie. Były osoby, które bały się wypowiadać na ten temat. Większość naszych rozmówców znała osobiście naszą drużynową, dlatego nie było problemu z umówieniem się na spotkanie. Jak zauważyłam, Ci weterani mają zaufanie do mojej drużynowej i bardzo ją lubią, dlatego mile nam się zawsze rozmawiało.
Kiedy i gdzie odbywały się te wywiady?
Wioletta:
Wywiady były przeprowadzane w różnych dniach, odbywały się przeważnie w domach weteranów, jeden raz spotkaliśmy się również w Tomaszowskim Domu Kombatanta.
Czy z każdym weteranem spotykaliście się tylko raz?
Wioletta:
Ależ oczywiście, że nie. Np. do Heleny i Mieczysława Karwan jeździłyśmy aż cztery razy. Kontaktowaliśmy się również za pomocą e-mailów czy też telefonicznie.
W jaki sposób utrwalaliście te rozmowy?
Wioletta:
Poprzez nagrywanie ich naszą drużynową kamerą, chociaż ważniejsze informacje sami notowaliśmy na kartkach papieru. Każde spotkanie wnosiło do naszego archiwum wiele zdjęć, które później wykorzystaliśmy do udokumentowania mojej pracy. I jak się okazało, był to bardzo dobry pomysł.
Czy te rozmowy dotyczyły tylko Jana Leonowicza, czy przy okazji pojawiały się inne tematy?
Wioletta:
Oczywiście pojawiały się również inne tematy np. dotyczące II wojny światowej, prześladowań po wojnie, jak też historie związane z własną rodziną.
Jaka atmosfera panowała podczas każdej wizyty? Czy mieliście inne oczekiwania?
Wioletta:
Atmosfera była bardzo sympatyczna, rodzinna. Zawsze pojawiała się herbatka, ciasteczka oraz inne przystawki. Ja osobiście nie spodziewałam się takiej życzliwości ze strony naszych weteranów, dlatego ujęli nas swoją niezwykłą osobowością, przez którą przemawiała pokora, skromność, odwaga a niekiedy strach.
Co w zamian od was otrzymywali wasi rozmówcy?
Wioletta:
Otrzymywali podziękowania przygotowane przez phm. Annę Rojek. Podziękowania miały różne formy, więc za każdym razem były inne i coraz bardziej pomysłowe, co też budziło zachwyt
u naszych rozmówców i ich rodzin. Były za każdym razem inne, bo i każda rozmowa była inna, wypływały nowe tematy i nowe wspomnienia, które często były ukryte pod nawałem przykrych zdarzeń. Cieszyliśmy się z tego, że udało nam się je „uwolnić”, jak to określili nasi weterani, którzy niekiedy podczas tych rozmów wpadali w zadumę, odrętwienie, to jednak cieszyli się, że chcieliśmy do nich przyjechać i spędzić razem kilka godzin. Ogólnie cieszyli się z naszego zainteresowania ich życiem, ich osobą, bo niektórzy żyją w osamotnieniu i spragnieni byli każdej rozmowy. Dlatego te wizyty nie są jeszcze zakończone i będziemy się spotykać nadal, bo mamy jeszcze wiele pytań. A tak szczerze, to zdążyliśmy się z nimi zaprzyjaźnić, gdyż są to dla nas żywe pomniki historii, które mogą nam jeszcze wiele przekazać.
Czy przeprowadzaliście też wywiad drogą telefoniczną?
Wioletta:
Jak już wspomniałam, były takie rozmowy ze Stanisławem Karwanem, który pochodzi ze Steniatyna, jak i z Barbarą Leonowicz – Babiak, córką Jana Leonowicza, która mieszka we Wrocławiu.
Wiem, że utrzymujecie kontakt z córką Jana Leonowicza, Barbarą Leonowicz – Babiak?
Czy kibicowała wam przy podjęciu tego wyzwania, by iść tropem jej ojca?
Wioletta:
Oczywiście. Bardzo nam kibicowała jak i pomagała. W czasie rozmów telefonicznych jak i drogą e-mailową przekazała nam dużo informacji o swoim ojcu. Interesowała ją nasza harcerska praca na wszystkich płaszczyznach, dlatego niekiedy służyła nawet radą, za co serdecznie jej dziękujemy.
Kto wspierał was podczas tej niezwykle pasjonującej, ale też trudnej i mozolnej pracy?
Wioletta:
Wspierał nas „stróż” naszej drużyny, czyli wójt naszej gminy Franciszek Kawa, z którym rozmawialiśmy przed każdym wywiadem. Czasami był zaskoczony naszym pomysłem, ale zwykle aprobował go i udzielał wskazówek. Nasz wójt jest bardzo wymagający, dlatego nic nie uszło jego uwadze. Wszystkie podziękowania, które otrzymali od nas kombatanci, były sygnowane jego imieniem. Było to też bardzo ważne dla naszych rozmówców, bo takie szczególne podziękowanie z pieczątką wójta dawało im większe uznanie. Za to wszystko bardzo dziękujemy naszemu wójtowi. Przy realizacji tych zadań wspierali nas też nasi rodzice, za co też dziękujemy.
Czy konkurs o żołnierzach wyklętych był dużym wyzwaniem dla Ciebie?
Wioletta:
Był i to bardzo dużym. To był pierwszy ogólnopolski konkurs, w jakim brałam udział. Nie wiedziałam, czy dam radę, ale moja drużynowa zawsze mówi, że należy mierzyć się ze wszystkimi, ale w zdrowej rywalizacji. Każda systematyczna praca przynosi w końcu jakieś efekty. Tak jest też z naszą drużyną.
Jak się czułaś podczas rozstrzygnięcia konkursu? Czy były niespodzianki?
Wioletta:
Byłam bardzo zdenerwowana i spięta. Jak już mówiłam, był to mój pierwszy konkurs na taką dużą skalę. Na sali panowała podniosła atmosfera, było bardzo dużo władz z wojewodą oraz prezydentem Lublina, przedstawiciele marszałka województwa oraz kuratora Oświaty, przedstawiciele Instytutu Pamięci Narodowej oraz wielu innych instytucji. Miłą niespodzianką dla mnie był wywiad, którego udzieliłam dla lubelskiej TV. Odwagi dodawał mi nasz wójt oraz moja drużynowa, którzy towarzyszyli mi w tej uroczystości.
Pracujecie bardzo aktywnie i to nas cieszy. Nie boicie się podejmować kolejnych wyzwań?
Wioletta:
Nie boimy się podejmować kolejnych wyzwań, ponieważ wiemy, że działamy w słusznej sprawie. A każde działanie kształtuje naszą osobowość, wychowuje i pobudza patriotyzm. Po prostu nie boimy się wyzwań i tak należy trzymać. Młodzież wiejska nie jest przecież gorsza od miejskiej. Często słyszymy, że nasza drużyna jest szalona i nieprzewidywalna, ale tak powinno być, gdyż takie właśnie powinno być życie harcerza, by miał później co wspominać. Teraz, wybieramy się na 43.Rajd Arsenał i cieszymy się, że udało nam się zakwalifikować na tę ogólnopolską patriotyczną imprezę. Warunkiem zakwalifikowania się na ten prestiżowy rajd było wykonanie szeregu trudnych zadań, które podlegały ocenie. Cieszymy się, że nam się udało i jesteśmy pewni, że czeka nas wspaniała trzydniowa przygoda w Warszawie.
Czy chciałabyś komuś szczególnie podziękować?
Wioletta:
Bardzo chciałabym podziękować mojej przełożonej phm. Annie Rojek. Bardzo mi pomogła w pisaniu tej pracy i bez jej pomocy nie dałabym rady. Moja drużynowa umie zachęcić do każdej pracy i chyba każdego. Jej postawa zdecydowanie pomogła mi uwierzyć w swoje siły. Drugą taką osobą jest nasz wójt, który poprzez swoje uwagi, kreatywnie pobudzał mnie do pracy, bo chciałam temu wszystkiemu sprostać. Dobrze że moja drużynowa i nasz wójt mają różne charaktery, a co za tym idzie, mają inne spojrzenia na daną sprawę i to pomogło mi w mojej pracy, dlatego jest taki sukces. Dziękuję.
Jesteś przyboczną w drużynie, czy to odpowiedzialna funkcja?
Wioletta:
Myślę że tak. To jest w jakimś sensie odpowiedzialność. Zawsze staram się być na każde wezwanie „szefowej”. Przykładem dla mnie są harcerki wędrowniczki, które już dawno ukończyły susieckie gimnazjum, ale dalej aktywnie pracują, a nawet rozliczają nas z naszej pracy. To rozwija naszą samorządność, ale też pobudza nasze ambicje, gdyż nie chcemy być gorsi, bo wszyscy w tej drużynie wykonują swoją działkę i dlatego efekty naszej pracy są takie wymierne.
Jakie macie plany na przyszłość?
Wioletta:
Mamy zamiar pogłębiać naszą wiedzę na temat II wojny światowej, gdyż wiadomo, że tych ludzi już niedługo zabraknie, więc trzeba rozmawiać z nimi teraz. Już jesteśmy umówieni na kolejne wizyty i wywiady. Teraz czeka nas kilka konkursów, nad którymi musimy się skupić i dalej wrócimy na szlak wywiadów.
Dziękuję za tak pasjonującą rozmowę, szczerze gratuluję i życzę kolejnych sukcesów.
Wioletta:
Było mi bardzo miło. Panu też dziękuję, gdyż jest też pan naszym sojusznikiem i stara się wspierać naszą harcerską pracę, często służąc też radą. Dziękuję w imieniu wszystkich harcerzy.